Danusia – Zapis 541

Sen z 13.05.2023

 

Danuuuusiaaa….Nie wiem skąd to słowo, nie mogę go umiejscowić we śnie, ale słyszę jak jest miękko wypowiadane i rozciągnięte fonetycznie.

Byłam w jakimś dziwnym miejscu. Szłam polną drogą, było pole i zalesienie. Nagle  zaczął padać deszcz. Miałam plecak i jak sięgnęłam do tyłu, to wyciągnęłam długi parasol. Był założony w poprzek na raczkach plecaka. Przysięgam, nigdy w życiu nie nosiłam tak parasola. Wody było tyle że wszystko zalało jak przy powodzi. Zaczęłam wracać, bo zginęło dziecko. Zobaczyłam jak spod wody wygląda kapelusik. To chyba była córka mojego brata. Wzięłam ją za rękę i zaczęłyśmy wracać do domu.  Jak dochodziłyśmy do niego, wyszedł brat. Mała Ania wskazała na prawą. Powiedziała że siedzą na gałęzi papugi. Poprawiłam ją, to były dzięcioły średnie, całe mokre. Szczególnie mocno nastroszyły pióra na grzbiecie. Siedziały i suszyły się po powodzi.

Znalazłam się w jakiś ciasnej uliczce jak w starym miasteczku. Doszłam z moją Córą do takiej dziwnej wydawki. Tak jakby palenisko w skale czy w glinie. Zorientowałam się że to na pitę, pomalowanie było na biało i niebiesko. Nikt nie wydawał, ale Córka chyba chciał. Coś tam było i przycisnęłam i zaczęło wyć. Jak prom albo statek, bardzo nisko, tubalnie, wstrząsało całym ciałem. Albo jak dźwięk OM, jak otwierające się niebo przy burzy. Ja to słyszałam już wcześniej. Jest gdzieś zapisane w dzienniku. Nie widziałam jak to wyłączyć. Ludzie zaczęli się oglądać.

I znalazłam się w firmie, ale to nie była moja firma. Niby mój stary kierownik, pokazywał mi jakieś papiery, zapisane. Ale układ pomieszczeń się nie zgadzał. W sali obok pracownicy, sami mężczyźni mieli zajęcia z jogi. Ja tylko stałam i się przyglądałam. Nie ćwiczyłam, bo to nie moja joginka, ani nie moja grupa. Ale jakoś tam byłam i nawet położyłam twarz na podłodze, bo mi się cała obkleiła znaczkami pocztowymi. Chyba rozsypałam je wcześniej na podłodze. Ściągałam żeby szef nie widział, bo mógłby się przyczepić że marnuję pieniądze. Na prawym policzku szczególnie mocno siedział. W miejscu gdzie na żywo mam bliznę po kogucie. Jak byłam mała skoczył na mnie z pazurem. Nieźle musiałam wyglądać oklejona znaczkami. Nie widziałam tego wzoru na żywo. Jakieś mocno indygo z odrobiną czerwieni.

Joginka wreszcie zwróciła się do mnie żeby pokazać co ja takiego potrafię. Zaczęłam więc od deski bokiem, bo akurat moja Ola kazała mi to ćwiczyć. Później zaczęłam robić skłony i tu super, zginałam się jakbym miała kręgosłup z gumy. Zaczęli chyba już się zbierać się wyjścia, więc stwierdziłam że zrobię kruka. O dziwo nigdy nie czułam takiej lekkość. Zawsze mam problem utrzymać to moje cielsko na rękach. A tu, dzisiaj zaczęłam prostować ręce i podnosić ciało do góry, jakbym miała brzuch ze stali. Bałam się że się przewrócę, ale ktoś delikatnie mnie asekurował z tyłu i cały czas prostował mi ciało do pionu. A ja patrzyłam na dłonie, jak mocno stoją na ziemi i nie mogłam się nadziwić że ciężar który czuje jest kilkakrotnie mniejszy niż na żywo.