Osada Słowiańska – Zapis 482

Sen z 30.12.2022

 

Byłam w drugiej pracy. Już byliśmy po zmianie i obiekt powoli wygaszał światła. Wesoło rozmawialiśmy i zauważyłam że znikają regały. Nie wiedziałam że po zmianie jest demontaż. Mój regał z winem stal, ale nie było już słodkiego, czy z przyprawami. Z każdą chwilą obiekt pustoszał.

Już wychodziliśmy, ostatni klienci pytali o coś na szybko. I nagle zorientowałam się że mam na sobie czerwony płaszcz, jesionkę, a nie fioletowy wełniany w którym przyszłam.

W związku z tym, że ja tam jestem Gościem, Sławomir zaoferował się że ze mną wejdzie na magazyny, żeby ochrona mnie nie zatrzymała.

Jakiś gość chciał za nami iść, ale zatrzymały go wielkie kable rozłożone na podłodze. Przeszliśmy przez jakieś pomieszczenia, nie kojarzę tego w ogóle na żywo i wyszliśmy na polach. Zarośniętych samosiejka i nietkniętych uprawami.

Byliśmy na wschód od Rzeszowa.

Pytam Sławka gdzie mnie prowadzi, a ten że po kody musimy pójść do takiego żołnierza i że to niedaleko. Nie wiem jak to się stało, ale byłam na bosaka. Ten zaczął biec, ja niby też, ale obawiałam się ze mogę źle stanąć. Wreszcie stanęliśmy jak na wzgórzu, a w dole ukazało się gospodarstwo. Przy ścianach chodzili ludzie i białe ptaki, prawdopodobnie gęsi. Ubrani jak Słowianie. Lniane, bądź wełniane spodnie, koszule i spódnice zdobione na obrąbku czerwoną nitką. Akurat mieli jakąś wycieczkę. Sławomir poszedł do domu, a ja zaczęłam krążyć.

Poszłam pod gospodarczy, bo pod ścianą rosło drzewo, chyba kruszyna, albo czeremcha i korzeniami schodziło do wody. Brzeg był wyłożony okrągłymi kamieniami. Zeszłam po tym drzewie, ale okazało się że kamienie są śliskie, chociaż miałam glany na sobie. Zaczęłam się wdrapywać po niej znowu do góry. Świetnie to robiłam, widać że trening na jodze wzmocnił przede wszystkim moje ramiona. Weszłam na główne podwórze i podeszłam do takich stożków, czegoś jak piasek zmieszany z drobinkami kryształków. Ale to było miałkie, nigdy nie miałam takiego czegoś w palcach. Oni coś z tego wyrabiali, bo akurat przyszedł właściciel z wycieczką i coś tam tłumaczył. Kupki były trzy i jedna minimalnie różniła się stopniem zmielenia tej główniej frakcji. W tłumie był jakiś rockandrollowiec, ubrany na czarno w koszulkę, spodnie i chyba czapkę i może nawet okulary. Weszliśmy na siebie całymi ciałami, z jego strony to chyba było zamierzone, tak mi się wydaje, bo później w domu też wszedł na mnie drugi raz, jakby specjalnie chciał być zauważony i zapamiętany. Raczej młody, po 40, ale mógł być i po 50.

Weszłam do domu, w środku siedział Sławomir i czekał aż Właściciele skończą tą wycieczkę i zapyta o te kody. Ja byłam już trochę zniecierpliwiona, bo chciałam swój fioletowy płaszcz i jechać do domu. Wyszłam na taras, a z prawej zaraz przyszła ta wycieczka.

Przed tarasem był mały zagon, może dwa ary i posiane dwie rośliny. I jedno to chyba była konopie, bo pomyślałam że marihuana, ale listek przypominał mi łubin, a drugie to mogła być gryka, albo tatarka. No nie wiem. Male to jeszcze było, może na 15 centymetrów.. Te konopie liście na wierzchołku miały lekko czerwonawe. To się wybijało. I właśnie wtedy znowu ten Gość mnie trącał.