Spójni genetycznie – Zapis 455

Sen z 20.10.2022

 

Byłam w latarni na samym szczycie w okrągłym pomieszczeniu. Tak mi się wydaje, bo z jednej strony niby był ląd, a z drugiej bezkresna woda. Przy krawędziach była jakaś biżuteria czy precjoza, bo przeglądałam to na szybko. Jakaś dziewczyna była tam uwieziona, czy została tam uprowadzona. Mnie też ktoś towarzyszył. Kazałam im szukać czegoś konkretnie, chyba krzyżyków i medalików. Bo coś takiego miałam w dłoni. Nie mogłam dojrzeć dokładnie elementów na tej monecie, a chodziło mi szczególnie o flagi, czy sztandary które były tam wybite. Kazałam im szukać podobnych elementów. Chciałam to wynieść zanim wróci ten mężczyzna który uprowadził tą kobietę.

Pomieszczenie chyba zmieniło się w salę wystawienniczą, albo jakoś szybko przeszłam do następnego. Nadal okrągłe, bo tak też były ustawione stoły ze słodkościami.  Ta dziewczyn wykazała mi ciastko które jak kończy się jeść, to czuje się rozkosz jak przy zbliżeniu, dosłownie, ale nie chciałam, szukałam czegoś innego. W życiu nie widziałam takiej masy ciastek i tylu rodzajów. Nieprzebrane ilości małych bułeczek. Wybrałam chyba ze dwie i chciałam iść do wyjścia, ale Kobieta która była kustoszem w tym pomieszczeniu, powiedziała że tylko na miejscu. Dziewczyna odłożyła większość z powrotem na stoły.

Patrzyłam w telefon. Stwierdziłam, że nie wrzucę tym razem zdjęć na socjal media gdzie jestem. Stwierdziłam że nawet się nie odznaczę gdzie jestem. Znalazłam się pod plebanią. Chyba przeczytałam w telefonie że na kilka punktów w Polsce, dokładnie trzy, zostali wydelegowani eksperci winiarscy, w tym jeden na Kolbuszową.

Zaczęłam wchodzić pod górę, właśnie na tą plebanie, zobaczyć kto to jest. Jakimś takim dziwnym krokiem. Niby szłam, ale cały czas podskakiwałam jak piłka przy każdym kroku do góry, tak jakbym biegła. On stał prawie na szczycie i rozmawiał z czarnym. Wyglądał jak Ojciec z trójką dzieci, chyba córką i bliźniakami czy jak. Bo ci synowie byli jak dwie krople wody.

I najlepsze.
Byli rudzi, długowłosi. Ale kolor był wyjątkowo lśniący i płomienny jak salamandry albo feniksy. Te włosy cały czas falowały jak na wietrze, jak płomień. Ojciec miał najmniej rudą łepetynę. Ale najbardziej był “genny”.

Wyglądali jakby mieli jakąś mutacje genetyczną, te rysy twarzy, niby wszystko było tam ok, ale od razu jak ich zobaczyłam to pojawiło mi się w głowie że to gen. Chyba najbardziej chodziło o rozstaw i ułożenie  oczodołu i budowę kości nosa. Jarzmowa też inaczej napinała skórę.

I byłam pewna że już to widziałam gdzieś te cechy na żywo, ale na zdjęciach, czy wizerunkach.

Jak mnie zobaczyli, ci młodzi weszli wyżej i stali jakby w bezpiecznej odległości, by schować się w plebani. A stary zaczął iść w moim kierunku. Nasze spojrzenia się spotkały. Patrzył tak jakby wiedział dlaczego tu jestem.